Hej ho zmiano!- Toska
Żyję ledwo, mordowana powoli i sukcesywnie przez kolejne sesyjne egzaminy. Spadła mi koncentracja i wyczerpały się zasoby motywacyjno-pamięciowe, a przecież nie znajduję się nawet w połowie tego zimowego piekła. Jedyną przyjemną czynnością która mi pozostała jest rekordowo długi kurs z pokoju do kuchni w celu zrobienia sobie kubka ultramocnej, ultraczarnej i ultragorzkiej herbaty, która w normalnych okolicznościach pewnie skosiłaby mnie po pierwszym łyku. Skoro już o herbacie wspomniałam, to mogę przejść gładko do tematu nowego posta, w którym zaprezentuję moją, obecnie jedyną (mam ambicję by tak pozostało), Dalkę.
Pora na Toskę, czyli awans z błękitów na czysty róż i finałowe stonowane brązy. Zupełnie jakby ktoś (ja) napoił ją herbatą.
Pora na Toskę, czyli awans z błękitów na czysty róż i finałowe stonowane brązy. Zupełnie jakby ktoś (ja) napoił ją herbatą.
Młoda przeszła kilka zmian, z których niedawno (grudzień) dokonana była chyba
najbardziej radykalną zmianą lalkowego wizerunku, jaką było mi
przyjemność dokonać, biorąc pod uwagę rozpoczęcie modyfikacji od wersji makijażowej bardzo
bliskiej tej firmowej. Ciekawostka- z pierwotnego wydania został jej jedynie makijaż oka. No i brwi, też jedynie.
Od początku miałam wizję Toski jako uroczej, nieco infantylnej,
różowej i uśmiechniętej dziewczynki. Takiej pastelowej waty cukrowej, na widok której małe dziewczynki (stereotypowo bardziej) i chłopcy (bez uprzedzeń) uruchamiają struny głosowe, by wydobył się z nich pisk aprobaty. W chwili, w której Dal Maretti wpadła mi w ręce, niestety nie miałam za
bardzo budżetu na modyfikacje inne niż wymiana rzęs (lokalny chiński sklep nigdy mnie jeszcze nie zawiódł, mam nadzieję, że ta tradycja będzie jeszcze długo i bez pudła kontynuowana).
Pierwsze zdjęcia z dnia pojawienia się lalki w mieszkaniu zrobiłam na desce do prasowania. Nie jestem gotowa na osąd.
Wybiegając nieco naprzód, poczyniłam iście cebulackie przygotowania do nadania swojej nowej podopiecznej pożądanego wizerunku. Zamierzony efekt osiągnęłam kupując stockowy wig od Dal Heiwy (z uzbieranego budżetu zostało mi jeszcze 5 zł na pierogi, można sobie wyobrazić moją radość). Nieudolnie podcięłam otrzymane od pana listonosza włosy i pomalowałam maminym lakierem do paznokci animalsy z absolutnego odzysku. Wystukując słówko absolutnego mam na myśli fakt, że miały nieprzyjemność przejść uprzednio piekło traktowania czterema innymi kolorowymi lakierami i o mało co nie stały się oczami Mortimera. Koniec końców wstawiłam je Tosce, przykleiłam jej na plastikowy czerep wiga i nagle stała się całkiem bliska różowiastemu ideałowi.
Wakacje były przyjemne i ciepłe, więc włócząc się po polach i zrujnowanych budynkach targałam ze sobą też Toskę. Narobiłam jej kilka całkiem fajnych zdjęć. Tu znowu dygresyjka, można sobie ominąć jeśli się czasu nie ma, albo się ma i nie chce się marnować. Zrobiłam Tosce super zdjęcie jak sobie trzyma plastikowego mini-loda ale wydarzyło się coś, czego żodyn się nie spodziewał, a ja to już najmniej- na toskowej dłoni trzymającej miniaturkę usiadła sobie tłusta mucha. Niby w sekcji O miejscu słów kilka dałam znać, że na blogu pojawią się owady, ale cholera, nie wiedziałam że z własnej woli będą pchać się do pozowania. Dygresyjki koniec, powracamy do poważnych biznesów.
Jakość wiga z sesji na sesję zaczęła mnie coraz bardziej denerwować, włoski zaczęły odstawać a następnie dziko sterczeć.
Po tym, jak po raz dziesiąty przyklepywałam stojący na czubku lalkowej głowy różowy włos, zaczęłam się zastanawiać co by było, gdybym zamówiła Tosce nowego wiga i doszłam do wniosku, że byłoby fajnie. Akurat (oprócz zastanawiania się nad tym, czy kupić lalce nówki włosy zastanawiam się też czasem, czy te wyskakujące znikąd oferty mogą świadczyć jakoś na korzyść teorii spiskowych) na grupce pojawiło się ogłoszenie o zbiorówce z Leeke- udział wzięłam wybierając uroczy wig z grzywką w kolorze pink cocktail. Idąc za ciosem zakupiłam też chipy od LullabyForDolls, czyli mojego faworyta jeśli chodzi o lalkowe oczy. Super cool sprawa, jakościowy miód i często zmieniają kolor w zależności od kąta padania światła. No czego więcej chcieć
Efektem wrześniowych przemian stał się mniej dobitnie cukierkowy, a bardziej delikatnie pastelowy stwór, który w dłuższej przerwie między zajęciami na uczelni został wciśnięty m.in. na uschnięte drzewo.
Byłam zadowolona z wyglądu Toski przez jakieś dwa miesiące z drobnym hakiem, po czym zdecydowałam, że może powinnam ją sprzedać (genialne!).
Zanim zostanę oskarżona o niespójne zachowanie i kompulsywną niestałość, spróbuję przybliżyć swój sposób myślenia, towarzyszący mi szczególnie te kilka miesięcy temu, kiedy jeszcze lalek w swoim mieszkaniu miałam pięć (Noah, Lone, Toska, Odie i Mo).
Lalki często mi ciążą. To bardziej przenośnia, ale dosłownie czasem też, bo są ciężkawe jednak. W każdym bądź razie często patrzę na półkę, na której siedzą, i łapię się na przeliczaniu wydanych na nie pieniędzy. Co niezmiennie sprawia, że czuję się niepewnie. Czy powinnam przewalać tyle funduszy na rzeczy, które średnio mi się przydają do życia? Lubię lalki- to moje hobby, ale coraz częściej dostrzegam inne, ważniejsze rzeczy, do zrobienia których będą mi potrzebne pieniądze.
No i jeszcze dochodzi ta cholerna nostalgiczna chęć powrotu do posiadania lalek sztuk dwie, tak jak to było na początku- Noę i Jirkę wszędzie ze sobą targałam, nie musiałam kupować im dużo rzeczy bo starczało mało, żadna nie była "pokrzywdzona". W temacie pokrzywdzenia, a właściwie jego braku, to lubię traktować lalki sprawiedliwie jeśli chodzi o ubranka, sprawy wizerunkowe i trochę też zdjęcia. Mniej lalek znacznie łatwiej traktować sprawiedliwie niż więcej.
Zostawiając rozkminę nieco z boku- chciałam sprzedać Toskę, ale patrząc na nią trochę dłużej niż zazwyczaj stwierdziłam, że dam jej (jeszcze) jedną (ostatnią) szansę. Bawiąc się w informatyka zdjęłam ogłoszenie z grupek sprzedażowych i przemianę zaczęłam od zmazania zbyt różowych policzków i ust, nadając całemu excukierasowi bardziej smutny wyraz, chyba do końca kariery w lalkowaniu dość mam uśmiechniętych Dalek po przebywaniu z jedną przez te kilka miesięcy. Wymieniłam jej chipy na ciemnobrązowe, wydarte siłą z mechanizmu Noi, która dostała w zamian czarne chipy Odie- pisanie o tym w tak lekki sposób jest dosyć makabryczne, szczególnie jeżeli ma się przed oczami prawdziwe oczy.
Jakiś czas temu zamówiłam razem z W. wigi z ForMyDoll, które niedawno przyszły i włosy dla Toski okazały się być strzałem w dychę.
Aktualnie młoda prezentuje się tak. I taka mi się podoba zdecydowanie najbardziej z dotychczasowych odsłon.
Do następnego! ~🔔
PS Nowiuśkie wigi i chipy dla lalek zamówione, skład ekipy trochę się zmienił. Mam nadzieję, że pojawią się tu niedługo wszyscy (absolutnie i kompletnie wszyscy) w swoich finałowych stylizacjach (odliczam dni do rodzinnej sesji z wypiekami na twarzy!).
2 komentarze
Matko, ta wspaniała deska do prasowania. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jej nie sprzedałaś! Lalki, nie deski. Stwierdzam, że herbaciana Toska to moja najulubieńsza panienka u Cie...
OdpowiedzUsuńNie przemyślałam tego komentarza, ile może zająć plastikowej narzeczonej dotarcie do mojego miasta z nożem w kieszeni???
Tośka jest moją ulubienicą że wszystkich lalek jakie w ogóle widziałam w całym lalkowym internecie!
OdpowiedzUsuń